wtorek, 20 grudnia 2011

kolejna odsłona tuż tuż...

Kolejna odsłona Indii, kolejna podróż w głąb siebie coraz bliżej.... już za 12 dni wyląduję w Bombaju, kolejne nowe miejsce na mapie Indii. Tym razem moja podróż już zanim na dobre się zaczęła wygląda inaczej, nie ma strachu i lęku, są plany, bilety....ciekawość i tęsknota nie osłabły przez rok :) 12 dni przed wylotem pozostało mi tylko spakować plecak :))) Tym razem lecę przez Tel Aviv :) Bombaju na dzień dobry poza lotniskiem sobie nie serwuję, pozostawiam go na deser, na ostatnie 3 dni ;))) zaraz po wylądowaniu zmykam do Madurai, stamtąd chcę pojechać odwiedzić Rameswaram, święte i magiczne miejsce południowych Indii, chcę być tam o świcie, ciekawe czy się uda :))) Później do Chennai na 3 tyg kurs jogi, a po nim mała objazdówka Kerali. 5 tygodni i tysiące kilometrów znów przede mną.... cudownie ;))
Zweryfikuję ten post po powrocie ;)))))

czwartek, 16 czerwca 2011

kilka miesięcy minęło a ja wciąż wracam, grzebię, tęsknię...

nie wróciłam do końca jeszcze ze swojej wyprawy i nie wiem czy wrócę kiedykolwiek, była to podróż w głąb siebie i stamtąd chyba nie ma drogi wstecz....
tęsknię nadal tak silnie za rzeczywistością, światem, ludźmi, których dane mi było spotkać. mam już kolejny plan na styczeń by korzystając z pomysłu i doświadczeń mojego nauczyciela jogi przejechać południe Indii na rowerze... byłabym znacznie bliżej tego za czym tęsknię i bardziej bym z tym poobcowała, poza tym byłaby to dalej podróż w głąb siebie, tylko na rowerze :) szybciej niż piechotą, wolniej niż pociągiem, może tak właśnie akurat, jak trzeba....
a na razie czytam, grzebię, szukam, oglądam i tęsknię, tęsknię, tęsknię.... jeszcze pół roku...

wtorek, 29 marca 2011

43 dni po Indiach

minęło już 1,5 miesiąca odkąd wróciłam z Indii a nie było dnia bym myślami tam nie błądziła, bym nie pragnęła wrócić tam na kolejne tygodnie, a nawet miesiące....
każdej nocy śnią mi się Indie i ludzie których tam spotykałam.... czy to tak już będzie....
Jednak są One moją kolejną miłością, jest to jedyny kraj do którego obecnie chcę pojechać, wrócić i nacieszyć się nim znowu na jakąś chwilę, odświeżyć tę pozytywną energię, z którą dane mi było wrócić...
Chcę tam być by znów poobcować z wszechogarniającą harmonią, ze spokojem, cierpliwością, brakiem poczucia czasu, ze sobą tam i z tym wszystkim co w sobie odkryłam w Indiach...
ktoś mi powiedział, że musiałam kiedyś, w poprzednim życiu mieszkać w Indiach, może coś w tym jest, skoro ciągnęły mnie do siebie od tylu lat...

piątek, 18 lutego 2011

the end...

przedostatni dzien w Indiach, dzien w Kocznie byl jednym z ciekawszych moich dni w Indiach :) bylam na cudownym zarciu w totalnie hinduskiej jadlodajni, w koncu moglam zjesc posilek paluchami :) zdobylam tymsobie ogromny szacun ekipy pracujacej i samego szefa hehe bylam tam jedyna biala osoba, jadlam zupelnie jak oni i bylo mi z tym super dobrze!!! byl to rowniez dzien totalnego odpuszczenia sobie wszelkich zasad bhp:) do posilku pilam dana mi wode, fioletowa byla, zalozylam ze jest z jodyna :) pilam na ulicy tzw sok z arbuza, niestety byl z lodem... zjadlam rowniez bez jakiegos tam umycia winogrona kupione na ulicy, byly pyszne!!!
jednak nie tylko to bylo powodem tak udanego dnia. popoludnie spedzilam na motorze jezdzac po okolicach Koczinu, bylam na fajnej wyspie, przejezdzalam przez super wioske, gdzie z wielka radoscia odkrzykiwalam HELLO szczesliwym dzieciakom, zrobilam w koncu joge na plazy, blokada puscila i zjadlam pyszna kolacje w restauracji na dachu przypominajacej gesty, wieczorny ogrod :) po czym wrocilam do hotelu by o 6 rano pojechac na lotnisko do Deli.
rano niestety moje folgowanie z zasadami bhp dalo sie juz we znaki, w koncu powaznie sie zatrulam. po wyladowaniu w deli okazalo sie ze na lotnisku nie ma mojego kierowcy, za ktorego zaplacilam swojego pierwszego dnia w cudownej agencji turystycznej. po jakiejs pol godzinie szukania go zadzwonilam do agenta z zapytaniem gdzie moj kierowca, na co uslyszalam, ze przeciez jest niedziela!! hehe no tak przeciez jak bukowal mi bilety i dawal kierowce to nie mogl wiedziec, ze to bedzie akurat niedziela.... wzielam taksowke do hotelu rowniez przez agenta zabukowanego... taksowkarz hotelu szukal ze mna ponad godzine, jezdzac w kolko po kilku uliczkach... Indie... znalezlismy hotel, czula sie juz naprawde kiepsko, ale.... idac za rada wielu osob postanowilam zrobic zakupy prezentowo pamiatkowe ostatniego dnia w Deli, na Main Bazar. mozna wiec sobie wyobrazic jakie bylo moje zdziwienie jak uslyszalam w hotelu, ze Main Bazar jest w niedziele zamkniety.... a ja mialam kupic tam praktycznie wszystkie prezenty, ktore pieknie sobie spisalam na karteczke, by o nikim nie zapomniec.... przyjechalam z zalem i masala tea....
Deli znowu podzialalo na mnie bardzo negatywnie i przytlaczajaco, dobrze ze to byla koncowka ostatniego dnia w tym miescie. brudno, smierdzaco, glosno, obskurnie i odpychajaco, jedynie takie slowa pasuja mi do stolicy...

tego dnia temperatura rosla mi z godziny na godzine, zoladek czul sie tez coraz fatalniej, jak dobrze ze nie wyrzucilam na Warkali nifuroksazydu, bo chcialam to zrobic. wieczorem mialam jakies 40 stopni, spalam w grubej polarowej bluzie, pod podwojnym mega grubym kocem i nadal bylo mi zimno, nie bardzo widzialam powrot samolotem na drugi dzien... ale cuda w Indiach sie zdarzaja... tak jak wyleczylam sobie mocne zapalenie spojowek na poczatku jedynie woda mineralna, tak tutaj pomogla mega dawka nifuroksazydu i rano wstalam jak nowo narodzona, bez goraczki!!! jedynie zoladek szwankowal, ale z tym dalo sie jechac na lotnisko :) no i polecialam...
w helsinkach wysiadajac z samolotu w airbusa zmarzlam niesamowicie w letnich bucikach bez skarpetek i letnich ciuchach, jedynie w cieplej bluzie...
na lotnisku przywitala mnie moja steskniona rodzinka :)
aklimatyzacja do codziennosci trwa nadal, nie przestawilam sie jeszcze na czas w Polsce, budze sie o godzinie mojego wstawania w Indiach... budzac sie w nocy nie wiem gdzie jestem... nadal mam problem z zoladkiem po fioleowej wodzie i arbuzie z lodem :) ale warto bylo :))) moja cudowna opalenizna z plaz poludnia schodzi ze mnie wielkimi platami, henna sie zmywa i wracam do siebie :) pozostaja cudowne wspomnienia, zdjecia, nie takie zle jak myslalam i marzenia o ponownej podrozy do Indii :)
mam nadzieje, ze wszystko co otrzymalam od siebie i innych w czasie podrozy bede w stanie wykorzystac w swoim zyciu i Indie pozostana na dlugo w nim echem :))
jeszcze pozostalo mi uzupenienie zdjec....