czwartek, 20 stycznia 2011

pierwsze zetkniecie...

czas na relacje :)
nie mam polskich znakow wiec bedzie ciezej, ale... zaczynam..
wczoraj rano wyladowalam, wysiadajac z samolotu przygotowywalam sie na ten rzut na mnie ludzi, ktorzy beda chcieli mi wszystko zalatwic i we wszystkim pomoc. Serce walilo mi jak szalone, bylam przerazona, ale sczesliwa...
a tu zaskoczenie, nikt do mnie nie podchodzi, nikt sie mna nie interesuje... bylam w milym szoku, poszlam sokojnie do kantoru, oplacilam taksoweczke - tutaj mily pan chcial zarobic sobie na mnie 100 rupii, ale ze ja liczyc na jego nieszczescie umiem, nie zarobil, powiedzial tylko "sory madam" i oddal cala kase jak nalezy... pojechalam na stacje kolejowa do Deli.
podroz taksowka to bylo przezycie!! przepisem numer jeden na kazdej ulicy jest wszedzie obowiazujace "NO RULES" - pasy, jakie pasy na ulicach- sa 2, a samochodow 4 rzedy :) na obwodnicy i piesi chodza i krowy i rowerzysci, wszyscy jezdza i chodza, gdzie sie da i jak sie da, a ze pod prad, kogo to obchodzi, a klakson jest jak przednia szyba w samochodzie, po prosu jest na stale ;)
na lotnisku nie dalam sie oszukac, ale zlowili mnie na dworcu hehe
tyle czytalam, tyle slyszalam a tu... pomogl mi pan, ktory wydawaloby sie, ale to tylko zludzenie, nie mialby w tym interesu. chcialam wejsc na pierwsze pietro do agencji turystyczne, o ktorej mi mowiono, czytalam w LP, niestety podeszlam nieswadomie nie do tego wejscia i sie zaczelo...
Pan Hindus powiedzial mi, ze na dworzec sie wchodzi z drugiej strony i ze faktycznie tam jest agencja, ale ona teraz jest zamknieta na pol roku, ze remont, o ja glupia!! no ale coz jak on mi chce tak pomoc, ze wsadza mnie do rikszy, pokazuje w LP rikszarzowi gdzie ma mnie zawiezc do tej agencji, co to byla na dworcu i targuje dla mnie cene, no to jade hehe juz teraz sie z tego smieje i z siebie hehe
w biurze turystycznym, gdzie widze logo "incredible india" i "make my trip" jakos wydaje mi sie, ze jest wszystko ok, ale jak drugi Pan Hindus bardzo bardzo bardzo chce mi ulozyc plan na pobyt i wyslac mnie do Jaipuru i Agry, zebym zrobila klasyczny trojkat, juz wiem ze nie jestem w dobrym miejscu. Jednak jakos uwierzylam mu, ze nie ma biletow na pociac i busa do haridwar, zebym sie dosatala tego samego dnia do Rishikesh, bo to faktycznie przecez bylo mozliwe... juz mnie prawie mial tym trojkatem i cala reszta biletow, ale nie dalam mu sie nie zgodzilam sie na zadna Agre i Jaipur, bo tam nie chcialam jechac. Jak juz mialam wziac tylko bilety do Waranasi i z Waranasi do kalkuty (ktorej de facto nie planowalam, ale to dogodne poloczenie na poludnie) i na samolot na Kerale, pan Hindus powiedzial ze zwiezie mnie samochod do Rishikesh. Bylam juz tak zdesperwana i zmeczona,bo w samolocie praktycznie nie spalam, ze sie zgodzilam. na samochod i na bilety na caly pobyt!!!! mialo ich nie byc, sa!! no coz, po prostu sa hehe mam ramy czasowe, ktorych tak chcialam uniknac... juz mi one nie pasuja, ale..
Przyjechalam po 17tej do Rishikesh. Podroz tu byla... hmmmm zaskakujca, zadziwiajaca, straszna, meczaca, glosna, choroba lokomocyjna musiala sie uaktywic, bo przy takiej jezdzie chyba maja ja nawet ci co jej nie maja ;) po drodze duzo wrazen, duzo klatek w glowie, duzo byloby zdjec, ale przez szybe kiesko wychodzilo cokolwiek, a wystawic sie poza szybe... moglabym stracic w najlepszym wypadku aparat, w najgorzym glowe. Lusterko boczne stracilismy, wiec... nie chcialam podejmowac ryzyka, a z otwarta szyba nie daloby rady jechac, kurz i smrod byly za duze. W jednej miejscowosci po drodze Gazibabda bodajze, myslalam ze zwroce hinduskie sniadanie, taki byl smrod...
ale po ponad 7 godzinach, nie powiem jednak meki, dojechalam...nadal zszokowana lecz zachwycona... o Rishikesh nastepny post :)
zdjecia tak jak wspomnialam wczesniej robilam z samochodu w trosce o aparat i glowe :))






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz