poniedziałek, 31 stycznia 2011

z Rishikesh do Waranasi

Wczoraj mialam ostatni dzien w Rishikesh. Bardzo od rana czulam to ze to juz koniec na teraz tego miejsca, obeszlam go troche swiatecznie :) zjadlam wyjatkowo duzy i przepyszny obiadek, Vagetable Slizzer, czy jakos tak, ehhhh..... to bylo cudo!!! wieczorem przed wyjazdem na dworzec pojechalam ze znajomymi na festiwal, hehe to byl festiwal!!! jak weszlam i uslyszalam co sie dzieje chcialam uciec, bo balam sie ze moje uszy tego nie zniosa :)) wrocilam, dopakowalam sie, pozegnalam z przyjaciolmi, no i nadeszla zmiana... Nocny pociag nie byl taki zly jak sie tego obawialam, poza tym ze wszyscy, autentycznie wszycy sie na mnie patrzyli, co w pewnym momencie bylo meczace, to bylo spokojnie. Brudno, choc tu jest pewien paradoks... Hindusi staraja sie byc bardzo czysci, myja sie, szoruja zeby, kobiety szorowaly kozetki zanim polozyly sie na nich ich rodziny... czemu tu tak bardzo brudno, bo w pociagu bylo naprawde brudno... Ale po 13 godzinach jestem w Waranasi. Czuje sie nieco zawiedziona, nie czuje nic bedac tutaj caly dzien, zadnej magii tego miejsca, moze za duzo oczekiwalam. Bylam nawet w ghacie Manikarnika, ktora planowalam raczej na koniec, ale jakos tak wyszlo, widzialam cale przygotowania pogrzebu... jednak nie zostalam by zobaczyc palenie ciala... jeszcze nie...
zobaczymy co przyniosa kolejne dni, bo mam ich tu 4 :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz